Najłatwiej dla wielu jest stwierdzić, że kredyt na dom to "udupienie się na całe życie" - tak, i ja właśnie tak zrobiłam. Przeżyłam już trochę lat i gdybym dalej była tak ostrożna co do kredytu, to nigdy bym nie miała własnego domu. No tak, ktoś powie jakiego własnego - banku; ja odpowiadam - może i banku - na razie, jeżeli ktoś mieszka w bloku czy na stancji, to też nie ma własnego, też płaci miesięcznie jakąś kwotę za wynajem... Ja płacąc raty mieszkam w domu, o którym kiedyś marzyłam, póki co, robię w nim co chcę i kiedy chcę, a każda rata (zamiast czynszu czy innej opłaty stancyjnej) przybliża mnie do tego, że ten dom w pełni będzie mój, a jak nie mój na dziś i teraz, to kiedyś chociaż dzieciom zostanie...
Trzeba myśleć pozytywnie, po prostu zarabiam teraz skromniej (przez te raty) i tak muszę funkcjonować, zresztą nigdy nie było dość funduszy aby zaszaleć na jakichś wczasach rodzinnych, to teraz przynajmniej mam chociaż swój plac, własną zieleń koło domu - co prawda na razie teren zagospodarowuję, ale to też ogromna frajda. Powtarzam sobie - grunt to zdrowie, jeśli to dopisze, to jakoś to będzie, damy radę!!!
Oczywiście wracając do kredytów - taki na dom, to poważne przedsięwzięcie, ale konkretne. Wiadomo dom to nie inwestycja dochodowa - już od dawna krąży powiedzenie "Dom to studnia bez dna", czy "Dom to wieczna skarbonka", lepiej inwestować w konkretną działalność, która przyniesie pieniądze na życie i dom, ale czy trafi się w taką inwestycję?
Dla mnie dom, to spokój, mój azyl, mam poczucie własnego kąta na tej ziemi - warto zrealizować to marzenie nawet za cenę kredytu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz